Koszalińskie Konfrontacje Młodych m-teatr. Dzień trzeci
Jedyny spektakl czwartkowego wieczoru: "Ksiądz H., czyli anioły w Amsterdamie", debiutancka propozycja Bartosza Frąckowiaka, propozycja kompilacji dwóch tekstów Mariana Pankowskiego, dramatu "Ksiądz Helena" i opowiadania "Ostatni zlot aniołów" - przysporzyła odbiorcom niemało kłopotów interpretacyjnych. Spektakl zrealizowany został w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku - dla e-teatru pisze Ewa Julianna Kwidzińska.
Historia księdza Heleny, trafiającej do Amsterdamu, w którym przejmuje "duchową" opiekę nad dzielnicą cokolwiek proszącą się o odnowę moralną (świat prostytutek i gwałcicieli), staje się w rzeczywistości skomplikowaną opowieścią o Kościele, jego kształcie i miejscu w niedalekiej dla odbiorcy przyszłości. Temat skupia się wokół rzeczonej walki o odnowę zepsutego społeczeństwa. Zestawienie dwóch wyraźnych postaw - liberalnie i sensualnie do wiary nastawionej kobiety-księdza (Helena jako ksiądz w seksownej sukienusi-sutannie z koloratką, kojarzącej się z jednej strony z "małą czarną", z drugiej - ze strojem walczącego muszkietera, wzbudza już niemało kontrowersji, a także pożądania w przedstawionym świecie) o rozbudowanej misji pracy u podstaw w społeczeństwie, z biskupem z - wydawałoby się - staroświeckim podejściem do instytucji i religijnych rytuałów, który upatruje wiarę w skrusze grzeszników ukorzonych przed Bogiem na kolanach - nie pozwala jednak jednoznacznie opowiedzieć się za którąś z przedstawionych "opcji". Mimo ostatecznej przegranej księdza Heleny, której środki nie zadziałały ani na amsterdamskie wilki, ani na owieczki, a tym bardziej nie przekonały biskupa, odbiorca czuje, że bohaterka miała wiele racji w swoich poczynaniach. Racje te jednak idealistyczne, które tak niesamowicie pociągają mieszanką chrześcijaństwa z totalnym liberalizmem, okazują się w zderzeniu z rzeczywistością zbyt naiwne i sentymentalne (sic!). Bohaterka - koniec końców - złożona zostaje przez biskupa w symbolicznej ofierze. Czy jednak potrzeba przerażającego poniekąd tradycyjnego totalitaryzmu kościoła wygrać musi z naturalnym dziś - wydawałoby się - pragnieniem nowego uniwersalizmu?
Fenomen Pankowskiego tkwi właśnie w tak jasnym zarysowaniu skomplikowanych, kategorycznych postaw i uwikłaniu ich w nieoczywiste sytuacje społeczne i jednostkowe - pozwala to na, w pełni krytyczną, postawę wobec nich, a co za tym idzie: odbiorca poprzez pełną, zamkniętą opowieść otrzymuje tak naprawdę jedynie ostry sygnał do debaty otwartej na sprawy ważne i niejednoznaczne. Udało się Frąckowiakowi zgrabnie przenieść na scenę te paradoksalne nieoczywistości i hybrydyczność tekstów Pankowskiego. Poniekąd dlatego, że z szacunkiem odniósł się do wyjątkowego języka, jakim operuje Pankowski (poczynając od wtrętów stricte wyjętych z nauk teologicznych, poprzez delikatną liryczność słów, na konsekwentnie prowadzonych idiolektach poszczególnych postaci kończąc). Najpewniej pomogło mu w tym niemałe (mając na uwadze wiek twórcy) doświadczenie jako uznanego już w Polsce dramaturga.
Jak zaznaczono u wstępu wieczornej dyskusji w bazie festiwalowej - cieszy fakt, że pokolenie debiutantów potrafi ze sceny mówić do widza "o czymś". Jakkolwiek dostrzec można w tej wypowiedzi oka przymrużenie - jednak naprawdę wiele nadzieją napawającej prawdy odnaleźć w nim można.